Zapraszamy do osobistej medytacji na temat wieczności na podstawie refleksji s. Christiany Mickiewicz, Założycielki Wspólnoty Siostr Uczennic Krzyża
IDZIEMY DO DOMU OJCA
Uradowałem się, gdy mi powiedziano: „pójdziemy do domu Pana!” (Ps 122, 1).
Każdy z nas ma ogromne pragnienie miłości, bo to z miłości i do wiecznej miłości stworzył nas Bóg, a miłość daje szczęście. Chciał jednak Bóg, aby na Jego dar człowiek odpowiedział dobrowolnie, bo bez dobrowolności nie ma miłości. Człowiek otrzymał więc wolną wolę. Niestety, nie skorzystał z niej prawidłowo. Nie zaufał Panu Bogu, popełnił grzech pychy i nieposłuszeństwa. Wraz z grzechem przychodzi na świat cierpienie i śmierć… Każdy z nas poddany jest skutkom grzechu pierworodnego, każdy mniej lub bardziej cierpi. Czasami próba życiowa może być tak wielka, że aż mimo woli przychodzi pytanie: „Boże, czy Ty tego nie widzisz?”
Niech teraz każdy z nas wyobrazi sobie, że jest największym bogaczem świata i najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Masz syna i z miłości dajesz mu udział w swym bogactwie. Syn jednak na miłość odpowiada nienawiścią i wszystko trwoni. A ty kochasz nadal. Aby udowodnić twoją miłość i pozyskać syna, pozostawiasz swoje dobra, swoje szczęście i idziesz do syna, by przyjąć na siebie jego los, który sobie zgotował, jego obecne warunki bytowania. Może żebrać wraz z nim i mieszkać na dworcu czy pod mostem. Może to pomoże synowi do aktu skruchy i rozbudzenia miłości, byś mógł zabrać go potem do swego domu i na nowo obdarować swoim szczęściem.
Czy ktoś z nas byłby zdolny do takiej miłości?
Tak właśnie miłuje nas Bóg. W odpowiedniej godzinie historycznej, Jezus Chrystus, Syn Boży, przyjmuje nasze ludzkie ciało, by wziąć na siebie wszystkie trudy ludzkiego życia, powstałe po grzechu pierworodnym. Rodzi się w ubogiej stajni, w ramionach Matki ucieka do Egiptu, potem podejmuje ciężką pracę fizyczną w Nazarecie, bezdomność podczas działalności apostolskiej i wreszcie przyjmuje śmierć na krzyżu, by nikt nie powiedział, że Bóg nie kocha.
Tego wszystkiego Bogu naszemu było jeszcze za mało. Zostaje na zawsze z nami w maleńkiej cząsteczce Chleba, w Najświętszym Sakramencie. Pomyślmy: gdyby to było możliwe, gdyby to od nas zależało, czy zgodzilibyśmy się stać się małą kruszynką chleba i tak wydać się komuś bliskiemu, by mógł z nami uczynić, co zechce? Pewnie powiedziano by o nas, że oszaleliśmy. Niektórzy święci wołali do Boga: „Boże, Ty z miłości dla nas oszalałeś!” Został więc Bóg razem z nami, cichy i ukryty w Najświętszym Sakramencie, aby nas nie peszyć, by Swoją cichością pozyskiwać nasze serca.
Bóg jest przy każdym naszym kroku, w każdym naszym trudzie i każdą łzę zamienić chce w wieczną radość. Jeśli ktoś swoimi rękoma budował dom, ileż potrzeba było wyrzeczeń i trudu, a potem była tak wielka radość i duma. Bóg też pragnie, aby każdy nasz ziemski trud powiększył nasze wieczne szczęście.
Całe nasze życie składa się z czterech etapów.
PIERWSZY ETAP już wszyscy mamy poza sobą. To był czas, kiedy byliśmy w łonie matki. Tam kształtowało się nasze ludzkie ciało.
Obecnie jesteśmy na DRUGIM ETAPIE. Jest to czas próby, czas wyboru, czas decyzji, czas dorastania lub odrzucania miłości. Ten etap zakończy się śmiercią ciała. Nasza dusza nieśmiertelna rozpocznie TRZECI ETAP. Jaki? Dokładnie taki, na jaki zdecydujemy się obecnie. Jeśli odrzucimy miłość i miłującego Boga, rozpoczniemy istnienie poza Bogiem. A poza Bogiem szczęścia nie ma! Poza Bogiem i bez Boga dusza wkracza w krainę wiecznej ciemności i wiecznej męki – w rzeczywistość piekła!
Jeśli obecnie miłować będziemy za mało, po śmierci będzie czyściec, a po nim szczęście NIEBA!
Z chwilą zmartwychwstania ciał rozpocznie się CZWARTY ETAP. Nasze chwalebne ciało, piękne i bez możliwości cierpienia połączy się znowu z duszą nieśmiertelną i tak trwać już będziemy w niekończącym się szczęściu na wieki.
TO JEST CAŁE NASZE ŻYCIE. Życie obecne wobec wieczności jest tylko jak mała kropelka wody wobec bezmiaru wód oceanu.
Kiedyś byłam na bardzo bolesnym pogrzebie u bliskiej mi rodziny. W przeciągu 30 minut spalił się duży pokój w bloku, a mąż i jego mała córeczka zmarli w drugim pokoju od zaczadzenia. Przyjechał tuż przed świętami Bożego Narodzenia z Niemiec do Polski. Żona prosiła, żeby poszedł do spowiedzi. Nie pójdę, powiedział, bo ksiądz zabroni mi pracować w niedzielę. W ostatnim czasie często wyjeżdżał do pracy za granicę i aby więcej zarobić, chciał też pracować w niedzielę, chociaż nie musiał. I oto zaraz po świętach Bożego Narodzenia, spędzonych bez Boga w sercu, 28 grudnia, wszystko, co przywiózł, co zarobił, zamieniło się w popiół i stanęły dwie trumny. Chyba nigdy nie zapomnę uderzeń spadającej ziemi na te dwie trumny. Pomyślałam: tyle świat na koniec może nam ofiarować! Gdy wołałam, do Boga o łaskę zbawienia drogiej mi osoby, otrzymałam taką myśl: może mój bliski zdążył przed śmiercią wzbudzić akt żalu, aby móc otrzymać Boże miłosierdzie, ale jest to wielkie ostrzeżenie dla nas wszystkich będących w drodze do wieczności. Zrozumiałam też, że ja jeszcze bardziej zdecydowanie mam ostrzegać innych. Owszem, mamy obowiązek uczciwie pracować na nasze utrzymanie, ale nigdy za cenę Bożych przykazań!
Niestety, wielu z nas żyje w ustawicznym zagonieniu, w ciągłej walce o to, by mieć więcej, jeszcze więcej, coraz więcej; by żyć wygodnie, coraz wygodniej. A Pan Bóg? Może On i jest, więc na wszelki wypadek dwuminutowy, bezmyślny pacierz, czasami w niedzielę do kościoła i dwa razy w roku do spowiedzi. Przecież ja muszę żyć normalnie! Niestety, wielu żyje tak, jakby Boga nie było. Pamiętam, kiedyś pewna mama, której córka tylko czasami przychodziła na katechezę, powiedziała mi: „Siostrzyczko, o co siostrzyczce chodzi? Moja córka już była u Komunii i ja, jako matka, jestem odpowiedzialna za dalsze, całe życie mego dziecka. Ona ma francuski, angielski, basen….” i coś tam jeszcze miała, już nie pamiętam, co. Wówczas byłam bardzo młodą katechetką i nie potrafiłam nic odpowiedzieć, tylko serce skurczyło mi się z bólu. Jeśli ta córka sama nie umieściła Boga w centrum swojego życia, za co będzie wdzięczna swojej matce w chwili odchodzenia do wieczności?
Całe nasze życie, do którego jesteśmy stworzeni, to całe nasze wieczne życie, to trwanie z Bogiem i w Bogu w Jego miłości i Jego szczęściu na zawsze, na zawsze, na zawsze! Jeśli ktoś swemu dziecku zabezpiecza tylko i wyłącznie dobre bytowanie na tej ziemi, to nic nie zabezpiecza, bo z chwilą śmierci nic z tego nie zabierzemy ze sobą.
Wieczność nasza istnieć będzie zawsze, zawsze, zawsze! Jeśli ktoś z własnego wyboru nie wybierze nieba, nie będzie szczęśliwy nigdy, nigdy, nigdy! Te dwa słowa: „zawsze” i „nigdy” tak wstrząsnęły Wielką świętą Teresą, która przedtem dość letnie życie prowadziła, że nawróciła się i rozpoczęła święte życie.
Jestem tak bardzo wdzięczna moim rodzicom i bliskim, że w moim domu rodzinnym, przy całej trosce o byt doczesny, od wczesnego dzieciństwa już wiedziałam o istnieniu wiecznie trwałego Domu w Niebie. Mój ojciec odchodził z tego świata mając 56 lat. Podczas śmiertelnej jego choroby, gromadziliśmy się wszyscy przy jego łóżku i razem z nim głośno modliliśmy się o szczęśliwe jego przejście do Dobrego Boga i o to, żebyśmy wszyscy spotkali się w niebie. Tatuś nie bał się śmierci. Mówił o tym momencie jak o czymś bardzo zwyczajnym. Mimo wielkiego cierpienia czekał na spotkanie z Bogiem.
Każdemu z nas przychodzi pewnie nieraz takie pytanie: czy będę zbawiony?
Jezus pozostał z nami również w Sakramencie Miłosierdzia. Ile razy z prawdziwą skruchą i postanowieniem poprawy uklękniemy przy konfesjonale, Bóg mówi: Choćby wasze grzechy były jak szkarłat, jak śnieg wybieleją; choćby czerwone jak purpura, staną się jak wełna (Iz 1, 18b). Prorok Micheasz tak nas pociesza: Ulituje się znowu nad nami, zetrze nasze nieprawości i wrzuci w głębokości morskie wszystkie nasze grzechy (Mi 7, 19). Kiedyś mówiłam o tym w kościele, który był blisko morza. Po Mszy świętej poszłam nad morze, wzięłam do ręki kamień i z całych sił wrzuciłam go w morze. Potem złożyłam ręce i powiedziałam: „Boże, tak jak ja już nigdy nie zobaczę tego kamienia, tak też nigdy nie zobaczę już moich grzechów, bo jesteś Bogiem wiernym i to, co obiecałeś, wypełnisz”.
Podczas każdej naszej spowiedzi Bóg na nowo przygarnia nas do Serca, jak najlepszy Ojciec swego powracającego syna. Zanim zaistnieliśmy na tej ziemi, zanim popełniliśmy pierwszy grzech, już ponad 2000 lat temu Jezus za ten grzech pozwolił przybić do Krzyża Swe Dłonie i Stopy. On poniósł grzechy wielu i oręduje za przestępcami (Iz 53, 12b). Bóg zna naszą słabość i wciąż na nowo leczy nasze rany. Jeśli szaty naszej duszy płukać będziemy w Zdrojach Krwi Chrystusowej, nie lękajmy się śmierci. To będzie brama, przez którą przejdziemy z naszej doczesności do wieczności.
Największym naszym zadaniem obecnie jest pomóc żonie, mężowi, dzieciom, rodzicom i tym wszystkim, których Bóg postawi na naszej drodze, by każdy z nich doszedł do wiecznego szczęścia. Naszym dobrym życiem nauczmy innych sprawiedliwości, a jaśnieć będziemy wraz z nimi na wieki.
Wielu z nas chciałoby chociaż trochę poznać, jak jest w wieczności. Gdy małe dziecko jest jeszcze w łonie swej mamy, ono tej matki nie widzi! Musi się urodzić, by ją zobaczyć. Gdyby temu dziecku tłumaczyć jak wygląda jego mama, jak wygląda otaczający nas świat, niczego by nie pojęło. My obecnie też jesteśmy otoczeni wielką Bożą Miłością, jak dziecko łonem matki i żyjąc w kategoriach materialnych teraz nie jesteśmy w stanie pojąć innego wymiaru życia. Gdy jednak oczy naszej duszy otworzą się na wieczne światło, wszystko stanie się proste i zrozumiałe. Dlatego Pismo św. tylko tak mówi: Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują (1 Kor 2, 9).
Jeżeli ktoś przy nas odchodzić będzie do wieczności, jeśli to tylko będzie możliwe, postarajmy się modlić głośno przy umierającym. Dobrze jest wypowiadać akty strzeliste: Boże, miłuję Ciebie; Boże, przebacz mi; Jezu, ufam Tobie itd. Dobrze jest również odmawiać różaniec czy koronkę do Miłosierdzia Bożego. Powinno się kropić wodą święconą pokój umierającego. Kiedyś, gdy znajdowałam się w szpitalu, przyszła do mojej sali jedna z pacjentek z prośbą o natychmiastową modlitwę, ponieważ na ich sali znajdowała się chora w stanie krytycznym. Wzięłam wówczas krzyżyk, który miałam ze sobą, uniosłam go na wysokość jej oczu i głośno zaczęłam wypowiadać różne akty strzeliste, w których był zwrot do Bożej Miłości i Miłosierdzia Bożego oraz prośba o przebaczenie wszystkich win. Chora była sparaliżowana po wylewie, ale przytomna. Na początku jej oczy były pełne strasznego przerażenia, podczas modlitwy stopniowo się uspokajała. Przez kilka dni jeszcze żyła. Krzyżyk zostawiłam w jej sali i współtowarzyszki co jakiś czas ukazywały go jej i głośno się modliły. To pomogło kochanej naszej siostrze spokojnie odejść do wieczności.
W proch każesz powracać śmiertelnym i mówisz: „Synowie ludzcy, wracajcie” (Ps 90, 3). Ktoś z nas może już niedługo usłyszy czułe słowa naszego Ojca: „Synu, córko wracaj do Domu”. W każdej chwili Bóg może odwołać swe dziecko z tej ziemi. Dlatego Jezus bardzo nas prosi: Czuwajcie, bo nie wiecie, kiedy Pan domu przyjdzie: z wieczora czy o północy, czy o pianiu kogutów czy rankiem, by niespodziewanie przyszedłszy, nie zastał was śpiących. Czuwajcie (Mk 13, 35 – 36).
Czuwać, to znaczy być stale w Bożej łasce, bez grzechu ciężkiego. Ile razy, nie daj Boże, poważnie upadniemy i gdy już „oprzytomniejemy”, wzbudźmy natychmiast akt skruchy. Niech popłynie z naszego serca szczere przeproszenie Boga, naszego Ojca i jak najszybciej idźmy do spowiedzi… Nie wstydźmy się spowiedzi. Gdybyśmy wpadli w gnojówkę, czy tak byśmy chcieli chodzić po świecie? Natychmiast bieglibyśmy do wody. Nasza dusza w grzechu ciężkim wygląda gorzej niż ciało w gnojówce. Jest to naprawdę straszny widok duszy pogrążonej w ciemności. Dlatego spieszmy do Zdroju Miłosierdzia i to nie ze strachem, ale z miłością. Musimy być świadomi, że szatan, duch nieprawości i wróg nasz odwieczny będzie nas odstraszał od spowiedzi. „Ty do spowiedzi, po tylu latach, po takim grzechu będziesz się poniżać przez kapłanem. Co on o tobie pomyśli?”
Jeden z kapłanów powiedział mi kiedyś, co myśli, kiedy ktoś z żalem wyznaje swoje winy. A powiedział tak: „Gdybym mógł, gdybym nie speszył tym mojego penitenta, wyszedłbym z konfesjonału i ucałowałbym stopy człowiekowi, który wraca do Boga”. Podobnie myśli każdy kapłan, chociaż dla naszego dobra i nawrócenia, czasami z konieczności musi być stanowczy i wymagający. Ale jak wiemy Sakrament Pokuty okryty jest tajemnicą, wielką tajemnicą Bożego Miłosierdzia. Oczekujmy na spotkanie z Bogiem tak, jak małe dziecko czeka na powrót swoich rodziców…
Ostatnie słowa Pisma św. są takie: ZAISTE, PRZYJDĘ NIEBAWEM. Amen. Przyjdź, Panie Jezu (Ap 22, 20).