(2) DOKĄD IDZIEMY? Refleksja s. Christiany

Każdy z nas ma ogromne pragnienie miłości, bo to z miłości i do wiecznej miłości stworzył nas Bóg, a miłość daje szczęście. Chciał jednak Bóg, aby na Jego dar człowiek odpowiedział dobrowolnie, bo bez dobrowolności nie ma miłości. Człowiek otrzymał więc wolną wolę. Niestety, nie skorzystał z niej prawidłowo. Nie zaufał Panu Bogu, popełnił grzech pychy i nieposłuszeństwa. Wraz z grzechem przychodzi na świat cierpienie i śmierć… Każdy z nas poddany jest skutkom grzechu pierworodnego, każdy mniej lub więcej cierpi. Czasami próba życiowa może być tak wielka, że aż mimo woli przychodzi pytanie: „Boże, czy Ty tego nie widzisz?”

Niech teraz każdy z nas wyobrazi sobie, że jest największym bogaczem świata i najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Masz syna i z miłości dajesz mu udział w swym bogactwie. Syn jednak na miłość odpowiada nienawiścią i wszystko trwoni. A ty kochasz nadal. Aby udowodnić, twoją miłość i pozyskać syna, pozostawiasz swoje dobra, swoje szczęście i idziesz do syna, by przyjąć na siebie jego los, który sobie zgotował, jego obecne warunki bytowania. Może żebrać wraz z nim i mieszkać na dworcu czy pod mostem. Może to pomoże synowi do aktu skruchy i rozbudzenia miłości, byś mógł zabrać go potem do swego domu i na nowo obdarować swoim szczęściem.

Czy ktoś z nas byłby zdolny do takiej miłości?

Tak właśnie miłuje nas Bóg.

W odpowiedniej godzinie historycznej Jezus Chrystus, Syn Boży, przyjmuje nasze ludzkie ciało, by wziąć na siebie wszystkie trudy ludzkiego życia, powstałe po grzechu pierworodnym. Rodzi się w ubogiej stajni, w ramionach Matki ucieka do Egiptu, potem podejmuje ciężką pracę fizyczną w Nazarecie, bezdomność podczas działalności apostolskiej i wreszcie przyjmuje straszną śmierć na krzyżu, by nikt nie powiedział, że Bóg nie kocha.

s. Christiana